sty 26 2016

do ilu razy sztuka? 24


24

            Wjeżdża od razu do garażu. Nie chce, żeby ktokolwiek mu przeszkadzał. Idzie prosto do kuchni i robi sobie mocnego drinka. Dopiero potem włącza telefon. Tona nieodebranych wiadomości i połączeń. Nawet nie ma zamiaru teraz tego przeglądać. Siada spokojnie w salonie i nieruchomo patrzy w przestrzeń ściskając swojego drinka. Puf! Daje się ponieść fali wspomnień.  Wszystko wokół przestaje istnieć. On i Marta w górach, on i Marta nad jeziorem, on i Marta nad rzeką.... sceny przewijają się jak slajdy. Nie wie, ile czasu tak stracił. To beznadziejne. Powinien się ruszyć! Zająć czymś myśli. Z tego stanu wyrywa go domofon. Nie. Nie ma ochoty na towarzystwo, ale gość jest bardzo zdesperowany. Nie przestaje dzwonić.

-Tak?- odbiera

-Wpuść mnie, chcę porozmawiać.- Wika.

-Wejdź.- otwiera jej i wraca na swoje miejsce. Za sobą słyszy wejściowe drzwi.

-Olivier?

-Chodź. Weź sobie coś do picia i siadaj.- zamyka oczy i kładzie głowę na oparciu sofy.

-Kiedy wróciłeś?

-Dzisiaj.

-Szukałam cię.

-Z jakiego powodu?

-To naiwne z mojej strony, ale... Olo ja nie mogę bez ciebie normalnie żyć. Nie śpię po nocach, nie jem, nie wiem jak mam sobie z tym poradzić!- Wika przerywa, ale Olo nie ma zamiaru nic mówić- Przepraszam cię. Zmienię się. Zrobię wszystko, tylko pozwól mi... wrócić do ciebie.- zapada cisza. Wika patrzy na niego z nadzieją w oczach, a on... on nawet na nią nie spojrzał, nadal ma odchyloną do tyłu głowę i zaciśnięte powieki.

-Tak.- mówi cicho. Dla niej to znaczy wszystko, a dla niego nic.

-Strasznie się bałam, że się nie zgodzisz!- wskakuje mu na kolana, obejmuje  i zaczyna całować. Olivier mechanicznie oddaje jej pocałunki. –Tak się cieszę.- szepcze, ale Olo nie odpowiada, bierze ją na ręce i niesie do sypialni.

            Wika zostaje na noc, ale prawie nie śpi. Patrzy na Oliviera, który leży tuż obok. Coś się zmieniło. Jest inny. Czuje to, ale boi się spytać. Może interesy źle poszły, albo spotkało go coś niemiłego. Tak przybitego, jak dziś jeszcze go nie widziała. Zgodził się, żeby do siebie wrócili, kochali się i to nawet bardziej namiętnie niż zwykle, ale to jej nie uspokaja, wręcz przeciwnie. Sprawia, że staje się bardziej czujna.

            Budzik jest bezlitosny. Siódma. Wika z trudem otwiera oczy, Olo natomiast wyskakuje z łóżka szybko i idzie pod prysznic.

-Dzień dobry.- mówi uśmiechnięta, kiedy wraca z łazienki owinięty ręcznikiem

-Dzień dobry. Jak spałaś?

-To zabawne, ale jeszcze nigdy nie spędziłam tu nocy.

-Nie wstawaj. Wrócę za jakąś godzinę.

-Dokąd idziesz?

-Pobiegać.- naciąga na siebie spodnie, koszulkę i wychodzi. Wika zostaje sama. Nie może w to uwierzyć. No, ale cóż? Taki już jest. Kładzie się jeszcze i zapada w drzemkę.

            Olo wychodzi za furtkę i swoim zwyczajem udaje się w stronę przeciwną do miasta. Weekend z Martą był dużym błędem, a Wiktoria... pojawiła się w samą porę. Gdyby nie ona, pewnie by się upił. Obiecał sobie, że do tego nie wróci, ale na trzeźwo nie jest w stanie ogarnąć tego bajzlu wokół siebie. Nie kocha Wiktorii i dobrze o tym wie, ale musi czymś zająć myśli i czas, żeby nie zwariować. Nie pozwoli na to, żeby Marta na nowo zawładnęła jego życiem. Nie może do tego dopuścić. Tak strasznie go zraniła, że nie jest w stanie jej tego zapomnieć, a strach przed kolejnym rozstaniem z nią, ogranicza jego ruchy. Do czego to doszło? On, Olivier, boi się kobiety! Kretyn! Skończony kretyn! – beszta się w myślach.

            Kiedy wraca do domu Wika śpi. Olo staje w nogach łóżka i przygląda się jej. Jest piękna. Czarne włosy rozrzucone wokół delikatnej twarzy. Długie rzęsy i zmysłowe usta. Musi spróbować być szczęśliwy. Szybko idzie się ogarnąć i wraca do sypialni. Przykuca obok łóżka i szepcze jej do ucha.

-Wstawaj, śpiąca królewno.- Wika mruczy coś pod nosem, a Olo uśmiecha się do siebie. Zaczyna delikatnie całować ją po szyi i widzi, że dziewczyna też się uśmiecha.

-Tak możesz budzić mnie co rano.- mówi w końcu. Olo waha się przez chwilę. Bierze głęboki oddech. Zadecydował.

-Wprowadź się do mnie.- mówi niemal niesłyszalnym szeptem. Wika patrzy na niego ogromnymi oczami. Nie może uwierzyć.

-Olivier... czy ty mówisz serio?

-Tak.- oddycha głęboko i patrzy w przestrzeń gdzieś za nią. I Wika już wie. To akt desperacji.

-Pomyślę nad tym, dobrze?

-Pomyśl.- uśmiecha się blado.- Zrobię śniadanie.- całuje ją jeszcze i schodzi na dół. Wiktoria słyszy trzask tłuczonego szkła i szybko zrywa się z łóżka. Olo stoi w kuchni oparty o blat. Ciężko oddycha.

-Co jest?- pyta przerażona

-Nic, wysunęło mi się z ręki.- kłamie gładko

-Nie pociąłeś się?- Wiktoria podejrzewa, że wcale tak nie było, ale nie chce drążyć tematu

-Nie. Uważaj, wszędzie pełno szkła.

-Pomogę ci to posprzątać. –Wika łapie za zmiotkę, a Olivier zbiera większe części. Dziewczyna widzi, jak trzęsą mu się ręce. Nie może zrozumieć, co się dzieje.

-Ok. to chyba wszystko.- stwierdza rozglądając się

-Tak. To może ja zrobię śniadanie, co? A ty kawę.

-Jasne!- uśmiecha się

-Olo, powiesz mi?- Wika ściga go wzrokiem, ale on się nie odzywa. Robi swoje. Po kilku minutach siadają do śniadania udając, że to pytanie nie padło.

jkamp